Anna Sobieraj "Trzy billboardy"
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" - recenzja
Pozornie historia jakich wiele, zakrawająca na banał: samotna kobieta po dramatycznych przejściach decyduje się szukać sprawiedliwości i wypowiada wojnę systemowi - w tym przypadku ubranemu w policyjny mundur. Temat wybierany często, bo niemal zawsze się sprawdza. Ale Martin McDonagh ugryzł go inaczej. I nie chodzi jedynie o niespodziewany zwrot akcji tuż przed oczekiwanym finałem. Twórca "Trzech billboardów za Ebbing, Missouri" niemal od początku gra z widzem i w ciągu blisko dwugodzinnego seansu wielokrotnie zmienia jego perspektywę.
Z książką czy filmem jest jak w życiu - pierwsze wrażenie wywarte przez bohaterów decyduje czy nawiążemy z nimi więź czy też staniemy w opozycji do ich działania. Początkowo bezkompromisowe i pomysłowe zagrywki Mildred Hayes wywołują sympatię. Samotna, zepchnięta na margines przez lokalną społeczność kobieta, która w niewyjaśnionych przez lata okolicznościach straciła córkę, postanawia wszelkimi możliwymi metodami zmobilizować rozleniwionych i zblazowanych policjantów do efektywniejszej pracy. Wydaje się, że to klasyczna opowieść o zdesperowanej matce, która w walce z bezdusznym systemem rzuca wszystko na jedną szalę. A jednak kolejne sceny przeganiają znad niewielkiego Ebbing mgłę zasłaniającą widzom pełny obraz.
Krok po kroku reżyser pozwala nam głębiej poznać bohaterów. Poprzez odczytywane listy, retrospekcje i rozbudowane dialogi odkrywamy ich przeszłość i możemy niemal wejść do ich głów. A to sprawia, że każdy bohater traci pozorną jednoznaczność, a motywy jego działań stają się o wiele bardziej skomplikowane niż mogło się wcześniej wydawać. Sympatie i antypatie przesuwają się na przestrzeni filmu wiele razy. Można by pomyśleć, że bohaterowie ewoluują, ale moim zdaniem trafniejsze będzie stwierdzenie, że po prostu poznajemy zarówno ich samych, jak i czynniki decydujące o ich postępowaniu. Dzięki temu zwyczajnie lepiej rozumiemy ich decyzje.
Nie do przecenienia są kreacje aktorskie. Twórcy wykazali się kapitalnym wyczuciem podczas przydzielania ról. Wielowątkowość filmu i rozbudowane portrety psychologiczne postaci sprawiają, że zwłaszcza Frances McDormand, Woody Harrelson i Sam Rockwell mieli okazję na przedstawienie całego wachlarzu emocji i zachowań. Znakomicie się w tym odnaleźli, nadając bohaterom wyraziste rysy.
Mildred Hayes to kobieta o trudnym charakterze. Nawet mieszkający z nią syn nie aprobuje jej poczynań. Kiedy w retrospekcji poznajemy treść ostatniej rozmowy Mildred z córką, obraz dobrej matki ulega rozmyciu. Podobne wątpliwości nasuwają się co do innych postaci, mogących pierwotnie uchodzić za czarne charaktery. Szeryf Willoughby - personalnie wskazany jako osoba odpowiedzialna za opieszałość w śledztwie - okazuje się lubianym w miasteczku człowiekiem, czułym ojcem i kochającym mężem. Mimo śmiertelnej choroby decyduje się osobiście zaangażować w intensywniejsze poszukiwania winnych śmierci córki głównej bohaterki. Nawet Dixon - niezbyt rozgarnięty rasista nie będący typem pracusia, wolne chwile spędzający na piciu piwa i oglądaniu telewizji z nadopiekuńczą matką, odnajduje w sobie pokłady zakurzonej przez lenistwo energii do działania i daje wiele powodów do zmiany opinii o sobie.
Stopniowe poznawanie bohaterów, ich życia i relacji z otoczeniem to dowód na to, że do uzyskania pełnego obrazu niezbędna jest odpowiednia perspektywa. Podobnie rzecz ma się z każdym z trzech tytułowych billboardów - przedstawiane na nich treści same w sobie nie mówią zupełnie nic. Dopiero odczytane razem, przez osoby znające ich kontekst, zyskują ogromną siłę rażenia. I znowu wracamy do porównania filmu McDonagha z życiem - im dłużej trwają, tym większa jest nasza wiedza i tym więcej kropek możemy połączyć. Ale na końcu okazuje się, że to i tak za mało, żeby zrozumieć wszystko.
Poprzednia
Następna
Pdf Drukuj
Powrót
Wypowiedz się
|
|